poniedziałek, 4 lipca 2016

Rozdział 1.

- Już niedługo twoja kolej – usłyszała przy uchu ciepły głos. W jej nozdrza uderzył znajomy zapach perfum. Jednak nie odwróciła wzroku od drzwi Sali.
- Chciałabym już mieć to za sobą –westchnęła i odwróciła się do rozmówcy.
- Niepotrzebnie się denerwujesz. Zdasz to. Uczyłem cię przecież przez trzy lata, wiem na co cię stać – odparł mężczyzna. Potarł kciukiem po gładko ogolonym policzku w zamyśleniu. – Pochodzisz z rodziny Blacków i Chanesów. Miałaś najlepszych nauczycieli. Zdasz – uciął krótko widząc minę swojej siostrzenicy. Poczochrał jej jeszcze włosy i odszedł.
Dorcas Black osunęła się po ścianie korytarza i ciężko usiadła na zimnej posadzce. Na korytarzu przebywało wiele osób z jej rocznika, które czekały na ostateczne testy, by uzyskać pełnoprawnie tytuł Anioła Wolności. W powietrzu dało się wyczuć nerwową atmosferę. Każdy bał się tego co zastanie w Sali. Kto już tam wszedł nigdy nie wracał na rzeczony korytarz. Można było go zobaczyć dopiero po odbyciu swojego sprawdzianu.
Dorcas klęła w myślach na swoją głupotę, że dała się wczoraj odciągnąć Martinowi od nauki. Przecież wczoraj powinna uczyć się ze zdwojoną zawziętością! A teraz miała wrażenie, jakby cała wiedza wymykała się jej z głowy zastępowana wspomnieniami dnia przeszłego.
- Przecież chciał dla ciebie dobrze. On tylko o ciebie dba – szepnął głosik w jej głowie.
Odpłynęła w krainę wspomnień wczorajszego popołudnia.
Siedzieli na wyczarowanym kocu pod starym dębem. Martin opierał się o jego pień wystawiając lekko twarz do słońca które mocno prażyło. Patrzył jak przekręca się na kocu w jego stronę.
- Co będzie się dziać jeśli nie zdam? – zapytała starszego kolegę.
- Zostałabyś wezwana na rozmowę do Starszych. Sam najwyższy też by tam był. Dyskutuje się o różnych możliwościach. Jedni decydują się zdawać testy ponownie za rok, inni proszą o szybszy termin, zaś jeszcze inni schodzą na Ziemię i tam żyją jak zwykli ludzie. Jest to przydatne dla nas rozwiązanie. Nie żebym specjalnie tego życzył – poprawił się pod jej spojrzeniem – ale przyznasz, że dzięki temu możemy się wiele dowiedzieć. Większość takich ludzi składa raporty do Starszych i nie żyje w odosobnieniu. Zakładają rodziny, żyją jak normalni śmiertelnicy z tą tylko różnicą, że pomagają sobie czarami. Oczywiście czasem są odstępstwa od tych reguł. Jeżeli nauczyciel za ciebie poręczy i poda dowody co do tego, że niepowodzenie na sprawdzianach może być jakimś przykrym odstępem od całości twojego szkolenia, brane są pod uwagę wszystkie testy semestralne i postępy na szkoleniu.
- Jak było u ciebie?
- Zdałem bez problemu. I nie uczyłem się ostatniego dnia tak jak ty pilnie jak ty. Dorcas, jeśli masz zdać, to zdasz. Nic nie da ci powtarzanie materiału w ostatnich godzinach bo stresujesz się jeszcze bardziej i potem jesteś pewna, że nic nie umiesz. Co miałaś się nauczyć i umieć to się nauczyłaś przez całe trzy lata. I nie patrz na mnie tak jakbyś chciała mnie zabić – dodał z uśmiechem. – Wszyscy ci, którzy zdawali ze mną, a powtarzali materiał na szybko jak się okazało potem mieli pustkę. Dlatego też w zamku jest jak pewnie zauważyłaś mało ludzi z mojego rocznika. A ty pilnie uczyłaś się przez całe trzy lata  i zdziwię się jeśli nie zdasz na jakieś wybitne.
- Black, Dorcas! - Z rozmyślań na temat wczorajszego popołudnia przymusowo wyrwał ją sztywny, ostry głos. Szybko powróciła na ziemię.
Wstała z zimnej posadzki i wygładziła niewidzialną zmarszczkę na szacie. Wzięła głęboki oddech i uspokojona ruszyła do drzwi Sali Egzaminacyjnej. Nacisnęła klamkę i otworzyła wrota. Weszła do dobrze oświetlonego, dużego pokoju. Naprzeciwko niej, pod wielkim oknem wychodzącym na jezioro i ukazującym wielki dąb, siedziało pięciu egzaminatorów – Starszych. Niski, siwowłosy Ben Stewens  uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Blond włosa Hestia popatrzyła na nią badawczym wzrokiem jakby oceniała, czy dziewczyna nadaje się na jej towarzyszkę broni. Nie ciesząca się pomyślną sławą wśród czeladników pulchna Yvonne z wściekle różową szatą Anioła rzucała wokół ironiczne spojrzenia. Jej przyjaciółka Geretta jakby zastanawiała się co ona robi pośród tego tłumu. A siedzący w środku Najwyższy - zwany przez wszystkich dziadkiem Bezimiennych –mimo uśmiechu wpatrywał się w Dorcas bardzo przenikliwie lekko mrużąc swe naznaczone piętnem czasu oczy.
Pod jedną ze ścian siedziało około dwudziestu Aniołów, których uczniowie w tym roku kończyli szkolenie. Wśród nich wypatrzyła swojego wuja Ryana siedzącego obok fioletowłosej Heather, w którą, choć starał się to tuszować, był wpatrzony jak w obrazek. Zerknęła dalej i znalazła Martina, którego uczeń testy miał już za sobą. Uśmiechnął się do niej szeroko i wyszeptał bezgłośnie ‘Powodzenia’.
- Black Dorcas? – zapiszczała swoim przesłodzonym głosem Yvonne.
- Tak.
- Uczennica Ryana Chanesa? Jego siostrzenica?
- Owszem. Ale czy to oznacza, że będę miała łatwiejszy test? – odparła z ironicznym uśmiechem zdenerwowana wyciąganiem jej stanu rodzinnego przez tą kobietę.
Od strony siedzących pod ścianą Aniołów można było usłyszeć stłumiony chichot i wyczuć ogólne poruszenie wypowiedzianym przez Black zdaniem.
- Moja dziewczyna! – pomyślał Ryan. 
- Jak można być tak bezczelnym! – zaperzyła się pulchna kobieta.
-Yvonne – odezwał się łagodnie Najwyższy – skończmy z formalnościami szybciej. Panno Black… Z doręczonych przez pani opiekuna akt wynika, że doskonale opanowała pani sztukę animagii. Czy można prosić o zaprezentowanie?
Kiwnęła lekko głową. Mimo iż animagię miała w małym paluszku i potrafiła przemieniać się bez problemu musiała się skupić.
-Oczyść umysł – powtarzał jej zawsz Ryan. – Skup się, a wszystko będzie dobrze.
Zamknęła oczy i zaczęła liczyć do trzech. Gdy doszła do dwóch wyczuła  jak powietrze wokół drga. Z jej gardła wydobyło się ciche warczenie. Zmysły się wyczuliły, dzięki czemu usłyszała jak ktoś na korytarzu chodzi w tę i z powrotem po małym kwadracie. Gdy otworzyła oczy i spojrzała na Anioły naprzeciw miała ochotę parsknąć śmiechem. Trwali w bezruchu wpatrując się w jej postać animagiczną z szeroko otwartymi oczami. Tylko Ryan nie był zdziwiony. Oczywiście Jim siedzący pośrodku stołu także szeroko się uśmiechał. Martin wpatrywał się w nią jak urzeczony.
Bowiem pośrodku Sali w miejscu, gdzie kilka chwil temu stała dziewczyna pojawił się wdzięczny czarny owczarek niemiecki. Błyszczące czarne oczy wskazywały, że ich właścicielka jest szczęśliwa w swoim futrze. Zaszczekała lekko i obróciła się kilka razy wokół własnej osi w poszukiwaniu ogona, który dziwnym trafem nie dawał się złapać. Z ogromną ulgą powitała aprobujące kiwnięcia głowy od strony innych Bezimiennych a także komisji. W następnej chwili odzyskała swoją dawną postać.
- Bardzo dobrze. Piękny owczarek panno Black. To może teraz ziołolecznictwo. Na początek coś prostego – Jim klasnął w dłonie.- Rumianek?
- Rumianek pospolity to jedna z najbardziej znanych i popularnych roślin leczniczych. Surowcem zielarskim są wysuszone koszyczki. Drobne, biało-żółte kwiaty rumianku zawierają substancje, które rzadko występują w świecie roślin. Rumianek zawiera przede wszystkim wyjątkowo dużą ilość olejku eterycznego. Rumianek pospolity ma właściwości przeciwzapalne, rozkurczające mięśnie gładkie, przyspieszające gojenie się ran, dezodoryzujące, przeciwbakteryjne i neutralizujące toksyny bakteryjne, pobudzające przemianę materii w skórze. Koszyczki rumianku stosuje się wewnętrznie w skurczach i stanach zapalnych żołądka i jelit. Zewnętrznie stosuje się je przy stanach zapalnych skóry i błon śluzowych, bakteryjnych schorzeniach skóry i jamy ustnej, ranach, oparzeniach i owrzodzeniach, alergiach skórnych, stanach zapalnych dróg oddechowych. – Ryan wiele razy przygotowywał ją na najprostsze sytuacje. Wyrecytowała wszystko bez zająknięcia.
- Dobrze. To wystarczy. A teraz… Przydałyby się nowe meble do tej Sali – powiedziała Geretta.
- Nic prostszego – pomyślała.
Machnęła dłonią w kierunku pustej przestrzeni. Pyk! Oczom ukazał się długi stół z ciemnego drewna. Jeszcze jedno machnięcie. Pyk! Za stołem pojawiło się pięć wysokich krzeseł z tego samego materiału. Kolejny ruch ręką. Pyk! Na krzesłach pojawiły się wygodne poduszki w morskim kolorze by było wygodniej siedzieć. Jeszcze jedno pyknięcie i blat stołu pokryty jest zadziwiająco dokładnymi wizerunkami komisji. Ostatni hałas i na blacie przed miejscem każdej postaci pojawia się podkładka do notowania i metalowy klocek z wygrawerowanymi nazwiskami.
-Znakomicie, znakomicie – powiedział Ben. – Black, bardzo podoba mi się moja podobizna – zachichotał.
Dorcas odwzajemniła uśmiech mężczyzny. Bardzo go lubiła. Wiele razy przebywał w domu Ryana lub jego komnacie kiedy i ona tam była. Był przyjaźnie usposobiony w przeciwieństwie do Yvonne.
- Chciałabym przekonać się co do przystosowania do obrony i ataku dziewczyny – Yvonne odezwała się do Najwyższego. – Z całym szacunkiem do twych nauk Ryan – kiwnęła do niego lekko głową -  Ale nie jestem pewno co do tego, że poradziła by sobie w walce z rozbestwionymi Diabłami. Nie mówiąc już o pani Piekła.
- Jak ta stara różowa landryna śmie tak twierdzić?! - Chanes zagotował się z wściekłości. Jednak na głośno powiedział głębokim  głosem – Droga wolna Yvonne. Może zmienisz zdanie gdy się z nią zmierzysz.
Kobieta wstała za stołu i ustawiła się naprzeciwko czarnowłosej. Teraz było wyraźnie widać jej pulchne ciałko i krótkie nóżki śmiesznie kontrastujące z resztą ciała, które zakrywała różowa szata do kolan. Nie trzeba było długo czekać na atak.
- Descende![1] – krzyknęła głośno landrynka.
- Scutum! [2]– odparowała niewerbalnie tarczą Black zaraz po tym posyłając kolejne zaklęcia. – Succide! Prurientes auribus! [3]
Jednakże Yvonne Stone mimo wielkich nadziei na wykończenie przeciwniczki wykończyła siebie samą. Refleks niestety nie był już ten co trzydzieści lat temu. I kondycja nie ta. Po dziesięciu minutach zażartego boju nie zdążyła uchylić się przed posłanym w jej stronę zaklęciem obezwładniającym. Zła na wszystkich i wszystko podniosła się z podłogi otrzepując niewidzialny pyłek z szaty i dumnym krokiem odeszła by usiąść na swoim miejscu.
Martin nie mógł dłużej już tłumić śmiechu. Mimo usilnych prób zamaskowania tego nagłym kaszlem wszystkie głowy odwróciły się ku niemu. Landryna uśmiechnęła się soczyście.
- To może pan, Cromwell zmierzy się z naszą uczennicą – powiedziała.
- Wolałbym nie, Yvonne. W Black lepiej nie mieć wroga. Do walki ramie w ramię chętnie, ale przeciwko niej nie zamierzam stawać – odparł.
-Ależ Martin, nalegam! Chyba nie chcesz, bym pomyślała, że jesteś tchórzem!
Zachłysnął się własną śliną. Teraz przesadziła.  Z zaciśniętymi zębami zaczął iść w kierunku wyznaczonego miejsca. W jego czarnych oczach jarzyły się niebezpieczne ogniki. Dał znak przyjaciółce, że może zaczynać. Poleciały zaklęcia.
- Gravi!  [4]
- Scutum! Fake igni![5]
Żadne z nich nie dawało za wygraną. Walka toczyła się i nie było widać końca. Zaklęcia leciały niewerbalnie przez cały czas rozświetlając salę kolorowymi promieniami.
- Koniec! – zagrzmiał Najwyższy. – Yvonne, chyba widziałaś już wystarczająco? Cromwell możesz wracać. Black, wyniki jutro. Zapraszam- wskazał na dodatkowe drzwi którymi wychodziło się z Sali.
Wychodząc słyszała jeszcze jak Najwyższy mówi:
- Ryan, dobra robota. Jest znakomicie wyszkolona. Sam bym się zmierzył, ale nie podołałbym jak Yvonne. Swoją drogą… Martin, chyba też miałeś w tym trochę zasług… Ne kręć głową, ja wiem lepiej. I wreszcie ją gdzieś zaproś człowieku! Przecież wszyscy widzą ten cielęcy wzrok. A jeszcze Ci ktoś koło nosa ją zgarnie… - zachichotał.
Uśmiechają się lekko pod nosem ruszyła w stronę swojej komnaty… Miała przynajmniej godzinę, zanim Becky będzie po swoich testach. Martin nie pojawi się pewni też wcześniej niż za jakieś 2 godziny. Z pomysłem zażycia kąpieli w solach morskich lekkim krokiem skręciła w najbliższy korytarz prowadzący do jej sypialni.





[1] Padnij!
[2] Tarcza!
[3] Tnij! Łaskocz!
[4] Silny ból!
[5] Fałszywy ogień!                                                                                                                                          

poniedziałek, 23 listopada 2015

Prolog

Pole na obrzeżach Surrey było puste. Jedynie w oddali można było zauważyć słaby kształt domu oświetlanego przez światło księżyca. Zboża poruszały się leniwie pod wpływem wiatru. Wszędzie było spokojnie i nic nie zanosiło się na to, że za chwilę owym domem wstrząśnie niespotykana siła.
Z cichym szelestem pośród zielonych traw pojawił się mężczyzna w szacie. Nigdy wcześniej go tu nie było. Śnieżnobiała szata miała kaptur, który zasłaniał głowę mężczyzny. Jednakże kilka niesfornych kosmyków jego włosów opadło pod wpływem wiatru na błyszczące nawet w ciemnościach oczy. Po chwili obok pojawiła się druga postać w białej szacie. Straciła ona równowagę i wylądowała w największej w okolicy kałuży brudząc przy okazji nieskazitelną dotąd szatę.
- Mary… - odezwał się karcąco mężczyzna. - Nie mogłaś lepiej wymierzyć?
Nie odpowiedziała. Zdecydowała, że teraz nie czas na przepychanki słowne.
Jak mogłoby się zdawać jednym leniwym machnięciem ręki doprowadziła odzienie do porządku. Zwykli ludzie mogli by uznać to za czary. I faktycznie, takowymi były. Dwoje obcych ludzi, którzy znajdowali się teraz w gęstej trawie przybyło z niezwykłego miejsca. Zwykłym śmiertelnikom nawet nie mogło się ono śnić. Kobieta zwana Mary i bezimienny dotąd mężczyzna przybywali bowiem z Nieba. Dosłownie. Boskie stworzenia zwane Aniołami Wolności przebywały w Niebieskiej sferze od wieków. Tych dwoje było tylko namiastką tego, co kryje się w ukrytym pośród chmur zamku. Anioły bardzo rzadko ujawniały się na Ziemi. Dlatego tych dwoje musiało sprowadzać w te strony coś bardzo poważnego.
Kobieta żwawym krokiem ruszyła przed siebie nie oglądając się na swojego towarzysza. Mimo wysokiej trawy wydawałoby się, że sunęła gładko po ziemi. Bezimienny ruszył za nią z taką samą gracją. Musieli zmierzać do wcześniej wspomnianego domu, gdyż w pobliżu nie było żadnych innych zabudowań. Mary odnalazła wydeptaną dróżkę pomiędzy trawami i teraz szła po niej.
- Jak my mu to powiemy? Przecież nie wejdę do domu mojego byłego nauczyciela i powiem prosto z mostu! – rzuciła do kolegi.
- Trzeba mu to przekazać na spokojnie. Starsi po to wysłali także ciebie. Jako do swojej dawnej uczennicy ma do ciebie pewnie słabość. Jak każdy nauczyciel do ucznia.
- Patrick! O czym ty mówisz?! Takie wiadomości nie da się przekazać tak po prostu! – zdenerwowała się.
Wędrówka między krzewami i trawami była jednak dość trudna dla nieznajomych. Gdy stanęli obok ogrodzenia wydawałoby się, że przyjęli koniec drogi z wielką ulgą. Patrick chwycił klamkę pięknej furtki i próbował otworzyć. Był pewien, że otworzy się, ale niestety się mylił.
- Och! Zapomniałam – pisnęła kobieta. – Zaklęcia ochronne – wyjaśniła widząc spojrzenie towarzysza. – Ryan nie lubi nie proszonych gości, więc je założył. Odsuń się.
Posłusznie wykonał polecenie. Mary po chwili głębszego namysłu podniosła dłoń i dotknęła klamki.
- Patefacio sursum[1] – wyszeptała.
Klamka ustąpiła. Anioły weszły do pięknego ogrodu, by następnie udać się do drzwi wejściowych. Tym razem obyło się bez dodatkowych zaklęć. Klamka ustąpiła od razu.
- Mary. Wiem, że przebywałaś z Ryanem za dużo czasu o przejęłaś jego nawyki, ale chyba grzeczniej byłoby zadzwonić…
- By zobaczył kto to i nie otworzył? Odpada – odparła nie speszona naganą od starszego kolegi. Weszła do holu i zawołała w przestrzeń – Chanes?! Gdzie jesteś?!
Zajrzała przez drzwi do kuchni by zobaczyć, że nie ma tam poszukiwanego. Dobrze znała rozkład tego domu. Wiele razy podczas swojego szkolenia przebywała w tym miejscu. Zaświtała jej pewna myśl. Skoro nie słyszy pewnie jest na tarasie!  Pobiegła w tamtą stronę ciągnąc Patricka za rękaw. Znalazła się przed dużymi, oszklonymi drzwiami, przez które można było podziwiać zapierające dech w piersiach jezioro. Pośród drzew i kwiatów na wygodnym drewnianym fotelu z aksamitnymi poduszkami drzemał, cicho pochrapując poszukiwany mężczyzna. Mężczyzna odziany w zwykłe spodnie i rozchełstaną koszulę w kratę. Brązowe, zawsze rozwiane we wszystkie strony włosy opadały mu lekko na czoło. Teoretycznie niczym niepodobny do dwójki, która przyszła go odwiedzić. Jednak pozory mogą mylić.
Obudził go nagły i niespodziewany hałas, gdy nieznajomi otwierali skrzydło drzwi. Szybko przekręcił głowę, by prześwietlić niebieskimi oczami przybyłych. Gdy nie zauważył zagrożenia podniósł się powoli z fotela, wcześniej odkładając na pobliski stolik książkę, którą czytał oraz okulary. Jego kości trzasnęły lekko.
- Czym zasłużyłem na wizytę? – zapytał. W jego głosie dało się wyczuć złość i rozdrażnienie. - I na Boga, co ty robiłaś Mary, że masz podartą szatę?
- Przedzierałam się przez chaszcze, którymi obrosła cała twoja posesja – burknęła, dopiero teraz zauważając szkody w swoim odzieniu. Znów machnęła ręką i wszystko było już w porządku. -  Martwiliśmy się. Nie dawałeś oznak życia.
- Naprawdę? – teraz wydawał się lekko rozbawiony. – Mówiłem, że odchodzę. Chcę spokoju. Starsi nie bez oporów, ale jednak to zaakceptowali. Wizytacja? W domu czysto. Ja zadbany. A teraz do rzeczy lub pokażę wam drzwi. Patrick – kiwnął głową do mężczyzny w białej szacie, który zdążył odrzucić kaptur.
Krótko ostrzyżony czarnowłosy mężczyzna, około 40 letni uchodzić mógł za przystojnego. Jego narząd wzroku w kolorze brązowym, błyszczący nawet w ciemnościach wodził wokoło szukając niebezpieczeństw. Teraz jednak spoczął na niebieskich tęczówkach i zaczął mówić.
- Starsi nas przysłali. Zdarzyły się rzeczy straszne. Dziś w godzinach wieczornych. Znalazła ich. Dostała się do domu. Walczyli. – Ryan opadł bezwładnie na dopiero co opuszczony fotel ze spojrzeniem wbitym w Anioły.- Wszystko jest zrujnowane.
- Czy ona… moja siostra… Helen? Jej mąż? Marus? – wyrzucił Ryan z siebie.
- Ryan, tak mi przykro – wyszeptała Mary ze łzami w oczach.
- A dziewczynka? Co z moją chrześnicą? Co z Dorcas?! – krzyczał pełen strachu, że ją też mu odebrali.
- Żyje. Na razie jest w zamku. Bezpieczna. Ich ostatnią wolą jest, byś to ty się nią opiekował. Zostawili list. Jest na razie u Starszych – dodał Patrick widząc pytające spojrzenie kolegi. – Jednak jest warunek.
- Jaki?
- Musisz wrócić do zamku. Dorcas ma być od początku wychowywana na Bezimienną. Obydwie strony tego chcą. Chcą twojego powrotu na stanowisko. Nie będą utrudniać niczego. Na to masz gwarancję.
Ryan wpatrywał się w oboje. Nie mógł sobie wyobrazić, że jego młodszej siostrzyczki już nie ma…  Ale przecież nie mógł zostawić jej córki! To rodzina. Jego najcudowniejsza chrześnica. Mały aniołek. Oczko w głowie.
Pokiwał głową twierdząco w zamyśleniu.
- Pojawie się rano. Muszę spakować najpotrzebniejsze rzeczy. Macie dla niej jakieś rzeczy?
- W zamku już się wszystkim zajęli.
- Wyjdźcie – wyszeptał młody mężczyzna po chwili ciszy. – No już! Mam pokazać drzwi?!
Wiedzieli, że nie należy mu się sprzeciwiać. Wyszli tak samo jak się tu dostali. Ryan został sam. Słysząc trzask zamykanych drzwi, upadł na kolana z bezsilności, nie mogąc więcej powstrzymać bólu. Złapał się za włosy, kołysząc ciałem w przód i tył. Głowa zwisała bezwładnie. Z jego gardła wydobył się bolesny krzyk. Z oczu popłynęły powstrzymywane przez cały czas łzy. Rozpacz zawładnęła całym jego ciałem i umysłem. Nie mógł nad nią zapanować. Bezsilność co do przytłaczającej rzeczywistości znowu go dopada. I nie może nic zrobić. Została mu tylko Dorcas. Nikogo więcej już nie ma. Wszystkie osoby bliskie jego sercu odeszły już na zawsze do krain wiecznej szczęśliwości.
Nie wiedział, ile dokładnie spędził czasu w takiej pozycji. Nie miał siły na nic. Najchętniej sam by już nie żył, ale nie mógł tego zrobić.
- Pomszczę was. I będę ojcem chrzestnym lepszym niż mogliście sobie tylko wyobrazić. Obiecuję – wyciągnął rękę do góry i wymówił niewerbalną formułkę  zaklęcia. W górę wyleciał srebrny promień i rozświetlił najbliższą okolicę jasnym światłem.







[1] Otwórz się