- Już niedługo
twoja kolej – usłyszała przy uchu ciepły głos. W jej nozdrza uderzył znajomy zapach
perfum. Jednak nie odwróciła wzroku od drzwi Sali.
- Chciałabym
już mieć to za sobą –westchnęła i odwróciła się do rozmówcy.
- Niepotrzebnie
się denerwujesz. Zdasz to. Uczyłem cię przecież przez trzy lata, wiem na co cię
stać – odparł mężczyzna. Potarł kciukiem po gładko ogolonym policzku w
zamyśleniu. – Pochodzisz z rodziny Blacków i Chanesów. Miałaś najlepszych
nauczycieli. Zdasz – uciął krótko widząc minę swojej siostrzenicy. Poczochrał
jej jeszcze włosy i odszedł.
Dorcas Black
osunęła się po ścianie korytarza i ciężko usiadła na zimnej posadzce. Na
korytarzu przebywało wiele osób z jej rocznika, które czekały na ostateczne
testy, by uzyskać pełnoprawnie tytuł Anioła Wolności. W powietrzu dało się
wyczuć nerwową atmosferę. Każdy bał się tego co zastanie w Sali. Kto już tam
wszedł nigdy nie wracał na rzeczony korytarz. Można było go zobaczyć dopiero po
odbyciu swojego sprawdzianu.
Dorcas klęła w
myślach na swoją głupotę, że dała się wczoraj odciągnąć Martinowi od nauki.
Przecież wczoraj powinna uczyć się ze zdwojoną zawziętością! A teraz miała
wrażenie, jakby cała wiedza wymykała się jej z głowy zastępowana wspomnieniami
dnia przeszłego.
- Przecież chciał dla ciebie dobrze. On tylko
o ciebie dba – szepnął głosik w jej głowie.
Odpłynęła w
krainę wspomnień wczorajszego popołudnia.
Siedzieli na
wyczarowanym kocu pod starym dębem. Martin opierał się o jego pień wystawiając
lekko twarz do słońca które mocno prażyło. Patrzył jak przekręca się na kocu w
jego stronę.
- Co będzie
się dziać jeśli nie zdam? – zapytała starszego kolegę.
- Zostałabyś
wezwana na rozmowę do Starszych. Sam najwyższy też by tam był. Dyskutuje się o
różnych możliwościach. Jedni decydują się zdawać testy ponownie za rok, inni
proszą o szybszy termin, zaś jeszcze inni schodzą na Ziemię i tam żyją jak
zwykli ludzie. Jest to przydatne dla nas rozwiązanie. Nie żebym specjalnie tego
życzył – poprawił się pod jej spojrzeniem – ale przyznasz, że dzięki temu
możemy się wiele dowiedzieć. Większość takich ludzi składa raporty do Starszych
i nie żyje w odosobnieniu. Zakładają rodziny, żyją jak normalni śmiertelnicy z
tą tylko różnicą, że pomagają sobie czarami. Oczywiście czasem są odstępstwa od
tych reguł. Jeżeli nauczyciel za ciebie poręczy i poda dowody co do tego, że
niepowodzenie na sprawdzianach może być jakimś przykrym odstępem od całości
twojego szkolenia, brane są pod uwagę wszystkie testy semestralne i postępy na
szkoleniu.
- Jak było u
ciebie?
- Zdałem bez
problemu. I nie uczyłem się ostatniego dnia tak jak ty pilnie jak ty. Dorcas,
jeśli masz zdać, to zdasz. Nic nie da ci powtarzanie materiału w ostatnich
godzinach bo stresujesz się jeszcze bardziej i potem jesteś pewna, że nic nie
umiesz. Co miałaś się nauczyć i umieć to się nauczyłaś przez całe trzy lata. I
nie patrz na mnie tak jakbyś chciała mnie zabić – dodał z uśmiechem. – Wszyscy
ci, którzy zdawali ze mną, a powtarzali materiał na szybko jak się okazało
potem mieli pustkę. Dlatego też w zamku jest jak pewnie zauważyłaś mało ludzi z
mojego rocznika. A ty pilnie uczyłaś się przez całe trzy lata i zdziwię się jeśli nie zdasz na jakieś
wybitne.
- Black,
Dorcas! - Z rozmyślań na temat wczorajszego popołudnia przymusowo wyrwał ją
sztywny, ostry głos. Szybko powróciła na ziemię.
Wstała z
zimnej posadzki i wygładziła niewidzialną zmarszczkę na szacie. Wzięła głęboki
oddech i uspokojona ruszyła do drzwi Sali Egzaminacyjnej. Nacisnęła klamkę i
otworzyła wrota. Weszła do dobrze oświetlonego, dużego pokoju. Naprzeciwko
niej, pod wielkim oknem wychodzącym na jezioro i ukazującym wielki dąb,
siedziało pięciu egzaminatorów – Starszych. Niski, siwowłosy Ben Stewens uśmiechnął się do niej pokrzepiająco. Blond
włosa Hestia popatrzyła na nią badawczym wzrokiem jakby oceniała, czy
dziewczyna nadaje się na jej towarzyszkę broni. Nie ciesząca się pomyślną sławą
wśród czeladników pulchna Yvonne z wściekle różową szatą Anioła rzucała wokół
ironiczne spojrzenia. Jej przyjaciółka Geretta jakby zastanawiała się co ona
robi pośród tego tłumu. A siedzący w środku Najwyższy - zwany przez wszystkich
dziadkiem Bezimiennych –mimo uśmiechu wpatrywał się w Dorcas bardzo
przenikliwie lekko mrużąc swe naznaczone piętnem czasu oczy.
Pod jedną ze
ścian siedziało około dwudziestu Aniołów, których uczniowie w tym roku kończyli
szkolenie. Wśród nich wypatrzyła swojego wuja Ryana siedzącego obok
fioletowłosej Heather, w którą, choć starał się to tuszować, był wpatrzony jak
w obrazek. Zerknęła dalej i znalazła Martina, którego uczeń testy miał już za
sobą. Uśmiechnął się do niej szeroko i wyszeptał bezgłośnie ‘Powodzenia’.
- Black
Dorcas? – zapiszczała swoim przesłodzonym głosem Yvonne.
- Tak.
- Uczennica
Ryana Chanesa? Jego siostrzenica?
- Owszem. Ale
czy to oznacza, że będę miała łatwiejszy test? – odparła z ironicznym uśmiechem
zdenerwowana wyciąganiem jej stanu rodzinnego przez tą kobietę.
Od strony
siedzących pod ścianą Aniołów można było usłyszeć stłumiony chichot i wyczuć
ogólne poruszenie wypowiedzianym przez Black zdaniem.
- Moja dziewczyna! – pomyślał Ryan.
- Jak można
być tak bezczelnym! – zaperzyła się pulchna kobieta.
-Yvonne –
odezwał się łagodnie Najwyższy – skończmy z formalnościami szybciej. Panno
Black… Z doręczonych przez pani opiekuna akt wynika, że doskonale opanowała
pani sztukę animagii. Czy można prosić o zaprezentowanie?
Kiwnęła lekko
głową. Mimo iż animagię miała w małym paluszku i potrafiła przemieniać się bez
problemu musiała się skupić.
-Oczyść umysł
– powtarzał jej zawsz Ryan. – Skup się, a wszystko będzie dobrze.
Zamknęła oczy
i zaczęła liczyć do trzech. Gdy doszła do dwóch wyczuła jak powietrze wokół drga. Z jej gardła
wydobyło się ciche warczenie. Zmysły się wyczuliły, dzięki czemu usłyszała jak
ktoś na korytarzu chodzi w tę i z powrotem po małym kwadracie. Gdy otworzyła
oczy i spojrzała na Anioły naprzeciw miała ochotę parsknąć śmiechem. Trwali w
bezruchu wpatrując się w jej postać animagiczną z szeroko otwartymi oczami.
Tylko Ryan nie był zdziwiony. Oczywiście Jim siedzący pośrodku stołu także
szeroko się uśmiechał. Martin wpatrywał się w nią jak urzeczony.
Bowiem pośrodku
Sali w miejscu, gdzie kilka chwil temu stała dziewczyna pojawił się wdzięczny
czarny owczarek niemiecki. Błyszczące czarne oczy wskazywały, że ich
właścicielka jest szczęśliwa w swoim futrze. Zaszczekała lekko i obróciła się
kilka razy wokół własnej osi w poszukiwaniu ogona, który dziwnym trafem nie
dawał się złapać. Z ogromną ulgą powitała aprobujące kiwnięcia głowy od strony
innych Bezimiennych a także komisji. W następnej chwili odzyskała swoją dawną
postać.
- Bardzo
dobrze. Piękny owczarek panno Black. To może teraz ziołolecznictwo. Na początek
coś prostego – Jim klasnął w dłonie.- Rumianek?
- Rumianek pospolity to jedna z
najbardziej znanych i popularnych roślin leczniczych. Surowcem zielarskim są
wysuszone koszyczki. Drobne, biało-żółte kwiaty rumianku zawierają substancje,
które rzadko występują w świecie roślin. Rumianek zawiera przede wszystkim
wyjątkowo dużą ilość olejku eterycznego. Rumianek pospolity ma właściwości
przeciwzapalne, rozkurczające mięśnie gładkie, przyspieszające gojenie się ran,
dezodoryzujące, przeciwbakteryjne i neutralizujące toksyny bakteryjne,
pobudzające przemianę materii w skórze. Koszyczki rumianku stosuje się
wewnętrznie w skurczach i stanach zapalnych żołądka i jelit. Zewnętrznie
stosuje się je przy stanach zapalnych skóry i błon śluzowych, bakteryjnych
schorzeniach skóry i jamy ustnej, ranach, oparzeniach i owrzodzeniach,
alergiach skórnych, stanach zapalnych dróg oddechowych. – Ryan wiele razy
przygotowywał ją na najprostsze sytuacje. Wyrecytowała wszystko bez
zająknięcia.
- Dobrze. To wystarczy. A teraz…
Przydałyby się nowe meble do tej Sali – powiedziała Geretta.
- Nic prostszego – pomyślała.
Machnęła dłonią w kierunku pustej
przestrzeni. Pyk! Oczom ukazał się
długi stół z ciemnego drewna. Jeszcze jedno machnięcie. Pyk! Za stołem pojawiło
się pięć wysokich krzeseł z tego samego materiału. Kolejny ruch ręką. Pyk! Na
krzesłach pojawiły się wygodne poduszki w morskim kolorze by było wygodniej
siedzieć. Jeszcze jedno pyknięcie i blat stołu pokryty jest zadziwiająco
dokładnymi wizerunkami komisji. Ostatni hałas i na blacie przed miejscem każdej
postaci pojawia się podkładka do notowania i metalowy klocek z wygrawerowanymi
nazwiskami.
-Znakomicie, znakomicie –
powiedział Ben. – Black, bardzo podoba mi się moja podobizna – zachichotał.
Dorcas odwzajemniła uśmiech
mężczyzny. Bardzo go lubiła. Wiele razy przebywał w domu Ryana lub jego
komnacie kiedy i ona tam była. Był przyjaźnie usposobiony w przeciwieństwie do
Yvonne.
- Chciałabym przekonać się co do
przystosowania do obrony i ataku dziewczyny – Yvonne odezwała się do
Najwyższego. – Z całym szacunkiem do twych nauk Ryan – kiwnęła do niego lekko
głową - Ale nie jestem pewno co do tego,
że poradziła by sobie w walce z rozbestwionymi Diabłami. Nie mówiąc już o pani
Piekła.
- Jak ta stara różowa landryna śmie tak twierdzić?! - Chanes
zagotował się z wściekłości. Jednak na głośno powiedział głębokim głosem – Droga wolna Yvonne. Może zmienisz
zdanie gdy się z nią zmierzysz.
Kobieta wstała za stołu i
ustawiła się naprzeciwko czarnowłosej. Teraz było wyraźnie widać jej pulchne
ciałko i krótkie nóżki śmiesznie kontrastujące z resztą ciała, które zakrywała
różowa szata do kolan. Nie trzeba było długo czekać na atak.
- Descende![1]
– krzyknęła głośno landrynka.
- Scutum! [2]–
odparowała niewerbalnie tarczą Black zaraz po tym posyłając kolejne zaklęcia. –
Succide! Prurientes auribus! [3]
Jednakże Yvonne Stone mimo
wielkich nadziei na wykończenie przeciwniczki wykończyła siebie samą. Refleks
niestety nie był już ten co trzydzieści lat temu. I kondycja nie ta. Po
dziesięciu minutach zażartego boju nie zdążyła uchylić się przed posłanym w jej
stronę zaklęciem obezwładniającym. Zła na wszystkich i wszystko podniosła się z
podłogi otrzepując niewidzialny pyłek z szaty i dumnym krokiem odeszła by
usiąść na swoim miejscu.
Martin nie mógł dłużej już tłumić
śmiechu. Mimo usilnych prób zamaskowania tego nagłym kaszlem wszystkie głowy
odwróciły się ku niemu. Landryna uśmiechnęła się soczyście.
- To może pan, Cromwell zmierzy
się z naszą uczennicą – powiedziała.
- Wolałbym nie, Yvonne. W Black
lepiej nie mieć wroga. Do walki ramie w ramię chętnie, ale przeciwko niej nie
zamierzam stawać – odparł.
-Ależ Martin, nalegam! Chyba nie
chcesz, bym pomyślała, że jesteś tchórzem!
Zachłysnął się własną śliną.
Teraz przesadziła. Z zaciśniętymi zębami
zaczął iść w kierunku wyznaczonego miejsca. W jego czarnych oczach jarzyły się
niebezpieczne ogniki. Dał znak przyjaciółce, że może zaczynać. Poleciały
zaklęcia.
- Gravi! [4]
- Scutum! Fake igni![5]
Żadne z nich nie dawało za
wygraną. Walka toczyła się i nie było widać końca. Zaklęcia leciały
niewerbalnie przez cały czas rozświetlając salę kolorowymi promieniami.
- Koniec! – zagrzmiał Najwyższy.
– Yvonne, chyba widziałaś już wystarczająco? Cromwell możesz wracać. Black,
wyniki jutro. Zapraszam- wskazał na dodatkowe drzwi którymi wychodziło się z
Sali.
Wychodząc słyszała jeszcze jak
Najwyższy mówi:
- Ryan, dobra robota. Jest
znakomicie wyszkolona. Sam bym się zmierzył, ale nie podołałbym jak Yvonne.
Swoją drogą… Martin, chyba też miałeś w tym trochę zasług… Ne kręć głową, ja
wiem lepiej. I wreszcie ją gdzieś zaproś człowieku! Przecież wszyscy widzą ten
cielęcy wzrok. A jeszcze Ci ktoś koło nosa ją zgarnie… - zachichotał.
Uśmiechają się lekko pod nosem
ruszyła w stronę swojej komnaty… Miała przynajmniej godzinę, zanim Becky będzie
po swoich testach. Martin nie pojawi się pewni też wcześniej niż za jakieś 2
godziny. Z pomysłem zażycia kąpieli w solach morskich lekkim krokiem skręciła w
najbliższy korytarz prowadzący do jej sypialni.